Mathematical!

WITAJ NA POLSKIM FORUM ADVENTURE TIME!

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Gry

#1 2013-09-05 01:09:06

 Crawler

Użytkownik

status crawler@jabster.pl
Zarejestrowany: 2013-08-19
Posty: 186
Punktów :   

(Not So) Trivial Story

Nie chciałem tego robić, bo nie mam pewności, że dowiozę opowiadanie do końca, ale Kanno nie pozostawiła mi wyboru. Więc jedziemy! Wybaczcie za mało wyszukany tytuł.

Słowem wstępu:
Przeważnie piszę dłuższe rozdziały, ale uznałem, że będzie mi wygodniej pisać, a wam wygodniej czytać na forum krótsze rozdziały. Ogółem forum jest raczej średnim miejscem do zamieszczania długich tekstów, ciężko się je tutaj czyta.
Chciałbym zaznaczyć, że to co napisałem jest kompletnie inne od tego co tak kochamy - kreskówek. Preferuję bardziej realistyczne podejście do tematu. Dlatego nie znajdziecie tutaj nachalnego humoru, ukrytych morałów i szalonej akcji, raczej wszystko będzie stonowane.
Najważniejsza sprawa - to nie jesteście wy. Uznałem, że ciekawie będzie posłużyć się waszymi nickami w konstrukcji postaci, ale zachowanie, wygląd i charakter tych postaci są sprawami praktycznie absolutnie różnymi od waszych. Wszystko co tam zachodzi jest wytworem mojej wyobraźni i tylko pobieżnie bazuję na waszych postach i moim wyobrażeniu o was.
Postanowiłem lekko zmienić formę, w której przeważnie operuję i pisać w sposób bardziej lekki, bo często zarzucano mi, że piszę ciężko. Eksperyment moim zdaniem się nie powiódł, nie jestem zbyt zadowolony z tego co napisałem, ale postaram się utrzymać tego typu formę, jeśli mi się będzie chciało dalej pisać, a wam czytać.
Ten wstęp planowałem dużo dłuższy, ale gdybym miał tak pisać to pewnie wyszedłby większy niż pierwszy rozdział, więc nie będę jojczył już więcej.


(Not So) Trivial Story

Rozdział Pierwszy
ϗ



Cuxhaven,  25 sierpnia 2013r.

    Nieprzenikniona, męcząca ciemność. Czuję ją na dłoni, którą trzymam wyprostowaną, jednocześnie swobodnie zwisającą wzdłuż mojego ciała. Tam, w oddali, tli się czerwone światełko. Zaczęło delikatnie mrugać, słyszę tykanie przerywane nieidentyfikowalnym grzechotem. Wciągam głęboko w płuca dym, krztuszę się. W tym momencie dostrzegam jak powoli odwraca głowę. Niby bez ruchu, a jednak coraz wyraźniej dostrzegam jej profil, aż w końcu widzę jej rubinowy wzrok, który mnie paraliżuje, trzepoczące bezdźwięcznie skrzydła, ogon zakończony trójkącikiem, coraz wyraźniej, nie mogę się oprzeć, muszę się do niej zbliżyć, coraz głośniejsze tykanie, pocę się, coś szarpie moim ciałem… Coraz bliżej…
    - Pacuszku, obudź się. – Katasha szarpnęła za ramię Pacuszka, który z niepokojem przewracał się na kanapie. Nagle szeroko otworzył oczy, zaczerpnął powietrza.
    - Wszystko w porządku? – rzekła i puściła jego rękę. Oddaliła się na metr i splotła dłonie za plecami.
    Potarł kąciki oczu kciukiem i palcem wskazującym. Poderwał się z kanapy, żeby po chwili z powrotem na nią upaść. W końcu przerzucił spojrzenie na Katashę i pokiwał wolno głową. Westchnęła ciężko.
    Poprawił swoje rękawice po czym ciężko stąpnął na zimnej posadzce. Potrzebował chwili, żeby przyzwyczaić wybudzony umysł do panującego w pokoju chłodu. Niechętnie przekręcił głowę w kierunku dziewczyny i ujrzał jej pytający wzrok. Równie dobrze to on mógłby zadawać to samo pytanie bez końca i odpowiedź byłaby wciąż taka sama.
    - Nic – wyszeptał.
    Podrapała się w sam czubek głowy, jakby tym samym przestawiając przełącznik. Uśmiechnęła się do niego i skinęła palcami, rozkazując mu ruszyć za nią. Poczłapał jej śladem i opuścił pomieszczenie, bez przekonania pokonując próg drzwi. Znalazł się w ciasnym pokoju, wręcz odczuwał jak pomalowane ciemną farbą ściany napierają na jego przestrzeń. Naprzeciwko niego znajdował się wielki LEDowy ekran, na którym widniał olbrzymi czarny wykrzyknik na białym tle. Katasha podeszła, a raczej posunęła po posadzce i stuknęła palcem w sam środek ekranu, szybko oddalając się w bok i odsłaniając widok. Wykrzyknik zawirował, rozbił się na setkę pomniejszych i coś zaczęło się krystalizować. Przez ułamek sekundy Pacuszkowi wydawało się, że dostrzega tam wyraźne rysy twarzy, ale złudzenie to szybko minęło i rozłożysty monitor ostatni raz zaświecił wszystkimi kolorami tęczy. Wymienił spojrzenia z Kataszą, która wydawałoby się wbrew sobie utrzymuje kąciku ust nieznacznie powyżej linii ust. LED zadrgał w ton dźwięku, który wydobył się ze skrzętnie ukrytych głośników, tak jakby jednak wydobywał się z nicości i docierał w głąb ciała, paraliżując je.
    - Kolejne zlecenie. – Brzęczały głośniki, a na monitorze falował zobrazowany głos. – Udacie się do Wielkiej Brytanii, do Londynu. Popłyniecie jak się ściemni.  – Po każdym zdaniu następowała pauza, która w zamierzeniu miała prawdopodobnie nadać dramatyzmu, ale Pacuszka ona wyłącznie irytowała. – Będziecie musieli kogoś uwolnić. Dalsze informacje na miejscu.
    - Powiedz nam w końcu prawdę – wycedził Pacuszek i zmrużył oczy, jakby oczekując na błysk. – Cokolwiek. – Nic się jednak nie wydarzyło, ekran ostatni raz zadrgał i nagle umilkł, wyświetlając jedynie trzy czarne kropki na równie białym co wcześniej tle. Do pokoju wślizgnął się sfinks. Kot podreptał w kierunku Katashy i otarł się o jej nogi, a ta chwyciła go i pogłaskała po łebku. Zamruczał cicho, ale odgłos wybrzmiał głośno w akustycznym pokoju.
    Pacuszek skrzywił się. – Nie sądzisz, że powinien nam powiedzieć? Tkwimy w tej klatce od kilku tygodni, nic nie wiedząc. Do jasnej cholery, powoli mam tego dosyć. – Zacisnął dłonie w pięści i napiął mięśnie w całym ciele, momentalnie jednak całe powietrze z niego uszło. Machnął dłonią i wyszedł z pokoju, a dziewczyna z kotem ruszyła za nim.
    - Niedługo się dowiemy.
    - Żartujesz sobie? Jak w ogóle możesz tak mówić? – Jego ostatnie słowa zlazły się ze sobą i przerodziły w syk. Katasha przygryzła wargę, szukając odpowiedzi. Nie znajdując jej spuściła głowę i podeszła do okna, stawiając kota na parapecie. Ten skierował swój wzrok na nią, mrugnął porozumiewawczo kilka razy po czym wyciągnął się na słońcu.
    - Ty przynajmniej znasz niemiecki, możesz wyjść, porozmawiać – mówił do niej, odwróconej plecami. – A ja? – Wyciągnął przed siebie dłonie oblepione w ściśle przylegający do skóry szarawy materiał.
    - Jesteśmy dobrzy w tym co robimy – rzekła po kilku minutach ciszy, nie odrywając wzroku od ulicy. Jakiś człowiek jadący rowerem właśnie się wywrócił, bo oślepiło go słońce, jabłka z koszyka rozleciały się po całym chodniku. Pacuszek zrobił wielkie oczy, cmoknął i na powrót je przymknął. Pokręcił głową.
    - W czym?
    Nie odpowiadając mu podeszła do stojącego w rogu pudełka i ostrożnie uchyliła wieko. Wyjęła stamtąd bułat i katanę, przyjrzała się im i rzuciła je za siebie. Chwilę przetrząsała pudło, żeby ostatecznie wyciągnąć z niego taser. Uśmiechnęła się delikatnie i poprawiła opadającą na czoło falę kasztanowych włosów. Odwróciła się i ujrzała Pacuszka. Urękawiczone dłonie upchnął w kieszeniach swoich czarnych jeansów, a wzrok utkwił w bułacie.
    - W tym jesteśmy dobrzy, tak? – skwitował ironicznie. Katasha zamachała mu przed oczami taserem i ponownie schyliła się, wyjmując pochwę na katanę. Wyminęła go i zapakowała miecz, następnie zarzuciła sobie ten ekwipunek na plecy. Elektryczny pistolet upchnęła za paskiem. Kolejny raz okręciła się w kierunku mężczyzny i dygnęła rozkładając na boki ramiona. Ubrana była w czerwony podkoszulek na ramiączkach i brązowe spodnie materiałowe. Na stopy nasunęła czerwone trampki i oparła się o framugę drzwi.
    - Tak – odpowiedziała mu w końcu. – Nie będę na ciebie długo czekać. – Uśmiechnęła się i błysnęła zębami. Pacuszek westchnął przeciągle, zarzucił na siebie ramoneskę i zapiął się pod prawie samą szyję.

    Podróż do Londynu mieli opłaconą z góry. Statkiem z Cuxhaven dopłynęli do Gravesend, gdzie przesiedli się w prom płynący po Tamizie. Całą trasę pokonali w ciągu jednej nocy, więc gdy dotarli do Southwark byli wycieńczeni. Ostrożnie zeszli z pustego pokładu promu na jaśniejący w nieśmiałych promieniach słońca pomost. Pacuszek rozchmurzył się widząc zakłopotanie wykwitające na twarzy Katashy, gdy tylko ta przypomniała sobie o tym, że paraduje po mieście z kataną na plecach. W trakcie nocy nie natknęli się na prawie nikogo, zresztą każda akcja wyglądała podobnie. Dostawali pierwsze informacje w domu w Cuxhaven, szli do wyludnionego starego portu za miastem i stamtąd udawali się do wyznaczonego miejsca. Do tej pory zdążyli odwiedzić między innymi Sevillę, Genuę i Trondheim. Starali się nie zwracać na siebie uwagi, a z jakiegoś powodu nie było to trudne. Mimo iż Katasha przeważnie wystawiała się na widok w pełnym oprzyrządowaniu, to Pacuszek czasem przyciągał wzrok przechodniów. Z tego też względu to ona prowadziła i wybierała najciemniejsze i najmniej uczęszczane dróżki, bazując na jakimś nadprzyrodzonym talencie. Jak gdyby już kiedyś przemierzyła wszystkie ulicy w każdym mieście świata. Teraz stanęli na zalewanym przez wodę pomoście, w oddali od głównego portu. W kałużach pojawiły się okręgi, tworzone przez opadające krople.
    - Londyn, co? – Uśmiechnął się nieznacznie Pacuszek, po czym oboje jak na zawołanie rozejrzeli się po okolicy, a na koniec spojrzeli się po sobie. Wzruszyli ramionami i ruszyli do przodu, przyspieszając kroku wraz z zwiększającym się natężeniem deszczu. Doszli do niskiego, szarego budynku i zatrzymali się pod daszkiem, dając sobie chwilę wytchnienia od pogody.
    - Co teraz? – Rozłożyła ręce, a on pokręcił tylko głową.
    - W co my żeśmy się wpakowali… - przerwał i zachichotał.
    - Z czego się śmiejesz? – Puknęła go delikatnie w bok i uśmiechnęła się.
    - Katasha i Pacuszek? – za ich plecami rozległ się głęboki głos starszego mężczyzny. Dochodził z otwartego okna, przed którym rozmawiali. Jak na komendę odwrócili się na pięcie i nagle spoważniali pokiwali głowami. – Wchodźcie. – Wszyscy troje trwali w bezruchu przez moment, zanim ich rozmówca pacnął się w czoło i wyciągnął ku nim dłoń – Nazywam się John. Zaraz wam otworzę drzwi.

    Siedzieli w rozłożystych fotelach, w które lekko się zapadli. Nieśmiało rozglądali się po wnętrzu. Ich twarze miło ogrzewał włączony piecyk, który musiał działać w tym domku niezależnie od pory roku. Nie zastanawiali się jednak nad tym, nieustannie śledząc swojego tymczasowego gospodarza. Zaparzył im po zielonej herbacie i wepchnął w ich dłonie. Katasha szybko wypiła swoją, ale Pacuszek jej nawet nie tknął.
    - Co mamy zrobić? – odezwał się, przerywając milczącą nić, która zdążyła się utkać pomiędzy nimi. John zwrócił twarz w jego kierunku i potarł podbródek.
    - Trickster wam nie powiedział?
    - Trickster? – Zaciekawiła się Katasha.
    John skrzywił się i poniewczasie ugryzł w język.
    - Nie przedstawił się wam. To niecodzienne. Ma was za swoich najlepszych ludzi.
    - Możesz wytłumaczyć nam co tu się dzieje?! – Poderwał się na równe nogi Pacuszek i doskoczył do Johna. Ten tylko zrobił krok do tyłu i wyciągnął przed siebie rozłożone dłonie.
    - Spokojnie, spokojnie. Sam niewiele wiem. Jestem upoważniony tylko do oględnego względu. Ten głos, który co jakiś czas… prosi was o pomoc nazywa się Trickster. Nie wiem kim jest ani jak naprawdę się nazywa. To dziwne, myślałem… - Przerwał na chwilę i zmierzył wzrokiem Katashę, która podeszła do Pacuszka i ujęła go za ramię, odciągając go. Po chwili wszyscy zasiedli w głębokich fotelach. Pacuszek nerwowo pocierał dłonią o dłoń.
    - Nikt z wami się wcześniej nie kontaktował?
    - Zawsze to wyglądało trochę inaczej – odpowiedziała dziewczyna.
    - Wiesz kim jesteśmy?
John słysząc to pytanie uśmiechnął się życzliwie i pokręcił głową na lewo i prawo.
    - Jak mówiłem, wiem niewiele więcej… wiem, że jesteście ludźmi Trickstera. Wiem, że to on finansuje wszystkie wasze akcje i nie obchodzi go jak je wykonacie, dopóki je wykonujecie. I to on po was sprząta. Jestem jednym z tych, którzy siedzą najniżej w hierarchii.
    - Hierarchii?
    - Tak się mówi. Jestem pierwszym, z którym powinniście się kontaktować w terenie. – Machnął dłonią. – Z tego względu orientuję się tylko w tym czym powinienem. Nie traćmy czasu. Widzę, że macie ze sobą swoje wyposażenie. – Wskazał palcem na katanę Katashy, którą ta oparła o ceglany kominek. – To dobrze. Przygotuję dla was mapę Londynu z zaznaczoną trasą. Ale zrobicie jak będziecie uważać. – Nachylił się ku nim. – Musicie kogoś uwolnić. To ktoś… ważny dla Trickstera. Inni są nieważni, macie zrobić wszystko, żeby uszła z życiem. Zrozumieliście?
    Pokiwali głowami. Pacuszek miętolił w dłoni swoją miedzianą brodę.
    - Nic więcej nie wiesz, co? A nawet jakbyś wiedział, to byś nam nie powiedział.
    John wzruszył ramionami. – Wiem co czujecie. Wyśpijcie się teraz, energia będzie przydatna.

    Leżeli w oddzielnych łóżkach i patrzyli w sufit, zdając sobie sprawę, że żadne z nich nie może zasnąć.
    - Moglibyśmy go przycisnąć. Może powiedziałby coś więcej.
    - Pfffff – parsknęła.
    - Tak tylko mówię – szeptał Pacuszek. 
    Odwróciła się do niego i podparła się łokciem o łóżko.
    - Podoba ci się to?
    - Co? – Spojrzał na nią i zarumienił się.
    - Nie to, głuptasie. – Roześmiała się. – To, co robimy.
    Spoważniał. – Nie. To znaczy… nie wiem. Chciałbym wrócić do dawnego życia.
    - A jeśli było takie samo? Nie możesz tego wiedzieć.
    - Chciałbym wiedzieć. Czy było coś… przed tym… - wyciągnął dłonie przed siebie i wolno ściągnął rękawice. Katasha zacisnęła zęby, kiedy jego dłonie rozświeciły się w ciemności żółtym blaskiem. Świeciły coraz mniej, aż w końcu zacisnął je w pięści i kolor jakby zastygł w miejscu, stając się ciemniejszy, nadając dłoniom jednostajną złotą barwę. – Niech cię szlag, Midasie…
    - Spróbuj zasnąć. – Przeciągnęła się i ziewnęła. – Wieczorem wyjdziemy.

    Katasha właśnie poprawiała swój pasek, gdy przed dom wyszedł Pacuszek.
    - Widziałaś Johna?
    - Nie. – Wzruszyła ramionami.
    - Hm. No cóż, ruszajmy.
    Dziewczyna trzymała przed sobą rozłożoną mapę i rozpoczęła marsz. Już za pierwszym pokonanym rogiem wpadła na kogoś, mapa wyleciała jej z rąk, a napotkany mężczyzna przewrócił się i upadł na bruk.
    - Um… przepraszam. – Powiedziała i stanęła tak, żeby nie dojrzał zarzuconej na plecy katany.
    - To ja… co ja tu… gdzie ja jestem… - Rozglądał się skonfundowany. Katasha spojrzała się na Pacuszka, a ten tylko pociągnął nosem i kiwnął głową, żeby dalej prowadziła.
    - To pewnie jakiś pijaczek. Nie przejmujmy się nim.
    Katasha wzdrygnęła się.
    - Coś się stało?
    - Nie… po prostu… przez chwilę zrobiło mi się strasznie zimno, jakby w środku głowy. Dziwne, co? – Spróbowała ukryć uśmiechem swoje zakłopotanie.
    - Tak, dziwne… - mówił Pacuszek gdy przemierzali kolejne opuszczone alejki. John wytyczył trasę, która wiodła wąskimi ścieżkami, w których ktoś zapomniał powymieniać przepalone żarówki w latarniach. – To śmieszne. Rzadko kto wierzy, że w Londynie faktycznie jest pochmurno przez cały czas. Trzeba to zobaczyć. – Odgiął głowę w tył i wpatrywał się w chmury, które przysłoniły księżyc i gwiazdy.
    - Może mamy po prostu pecha i trafiliśmy na złą pogodę.
    - Jesteś niereformowalną optymistką.    
    - Chyba… jesteśmy na miejscu. – Stanęli w miejscu, które wskazywała mapa. Przykucnęli. - Widzisz tę bramę? Musimy tam wejść. – Wskazała palcem przed siebie, na budynek naprzeciwko. Wokół niego kręciło się trzech mężczyzn, każdy z karabinem G11.
    - Przynajmniej będzie ciekawie, co? – rzekła Katasha i oblizała wargi.


Rozdział Drugi
α



    - W sumie to oni nam nawet nie powiedzieli kogo mamy uwolnić – wyszeptał Pacuszek, a Katasha tylko wzruszyła ramionami.
    - Widzę trzech, dwóch przy bramie, jeden za rogiem. Może jeszcze jeden z tyłu. Na dachu czysto. Tak mi się zdaje. – Zachichotała.
    - Tak ci się zdaje? A co jeśli… - Nie dokończył, gdyż ona już ruszyła przed siebie. Ze świstem wyciągnęła zza pleców katanę, susami doskoczyła do kolejnego budynku, przycupnęła za nim, puściła oczko w kierunku Pacuszka i oblizała wargi. Wychyliła głowę, czując na policzku zimno ceglanej ściany. Rozejrzała się szybko, przekręcając głowę to w lewo to w prawo. Nasłuchiwała przez kilka sekund. W lewą dłoń chwyciła wcześniej uplasowany za paskiem taser. Przekręciła jego pokrętłem przy spuście kilka razy, aż kliknęło. Zerwała się na równe nogi, wyskoczyła na ulicę wiodącą do celu. Podbiegła kilka metrów do przodu i wystrzeliła w zdezorientowanego mężczyznę w garniturze, taser poraził go prądem i ten padł na ziemię sparaliżowany. Drugi krzyknął coś niezrozumiale i uniósł do góry karabin. Zza kantu garażu nadbiegał już trzeci z nich. W tym samym momencie przez ulicę przejechała czarna taksówka, najwyraźniej zmierzająca w nocnym kursie po jakiegoś imprezowicza. Katasha zrobiła salto do przodu i zniknęła z pola widzenia uzbrojonych najemników. Sekundy ukrycia, które dał jej samochód wykorzystała na zanalizowanie sytuacji.
    Tymczasem Pacuszek, stojący kilkanaście metrów dalej w bezpiecznym miejscu z pewnym przerażeniem doglądał całego przedstawienia. Nie zdążył nawet zareagować, gdy Katasha po raz kolejny wypuściła się przed siebie i wbiła katanę w tchawicę skonfundowanego ochroniarza. Mimowolnie zacisnął palce na spuście i puścił krótką serię z G11. Kiedy się odwróciła do niego plecami, dwaj pozostali mierzyli w nią wyciągniętymi przed siebie broniami.
    - Czyli jednak był z tyłu – wycedziła przez zaciśnięte zęby, jednocześnie dziko uśmiechając się. Odliczała w głowie kolejne liczby, dziesięć, dziewięć, osiem, siedem, stojąc bez ruchu, sześć, pięć, cztery…
    Złote dłonie przebiły się przez wnętrzności łysego najemnika z lewej, który tylko wydarł się wniebogłosy i po chwili zamilkł.
    - Jeden. Prawię się spóźniłeś – powiedziała cicho, równocześnie porażając prądem ostatniego z przeciwników. Spojrzała się na Pacuszka i umilkła. Stał z wyciągniętymi przed siebie złotymi dłońmi. Błyskały jasnym światłem, które jednak coraz bardziej matowiało. Ugryzła się w język gdy jej wzrok spotkał się z jego. Oczy Pacuszka wyglądały jak dwa rozżarzone samorodki złota. Minęła niezręczna minuta, zanim wróciły do swojego normalnego stanu. Pacuszek opadł na ziemię, ciężko opierając się na przegubach. Wyciągnął ramię w kierunku odrzuconych wcześniej ochronnych rękawic, ale Katasha cmoknęła.
    - Jeszcze nie.

    Rześko ruszyła ku drzwiom prowadzącym w głąb budynku. Przypatrzyła się im, zaparła jedną stopą o ziemię, a drugą z całej siły uderzyła w metalową przeszkodę. Ani drgnęły, a Katasha tylko zakręciła się wokół własnej osi i upadła na ziemię. Syknęła, oddając pole do manewru Pacuszkowi. W przeciwieństwie do niej, on dość wolno i bez przekonania podszedł do torujących wejście drzwi i przyłożył do nich dłonie. Przez moment nic się nie działo, aż nagle metal przemienił się w płynne złoto. Dziewczyna, nadal siedząc pupą na ziemi uśmiechnęła się, odsłaniając bielutkie kiełki. Jednakże wzdrygnęła się lekko, gdy Pacuszek jął stapiać się z zastygającym w powietrzu złotem, które wcześniej było drzwiami. Czym prędzej zerwała się z miejsca i rzuciła się w jego kierunku, zwalając go z nóg. W jednej chwili niezastygnięte byłe drzwi chlupnęły na beton, obsmarowując go na złoto.
    - Nigdy więcej tego nie rób – wysapała do niego, leżąc obok niego na ziemi. – Dalej, zbieraj się, zaraz będzie ich tu cała chmara.
    Wbrew jej przewidywaniom ciemny hol, do którego wkroczyli, nieśpiesznie stawiając kroki okazał się jakby wymarły. Mimo iż oboje nadwyrężali wzrok, nie znaleźli śladu żywej duszy na parterze.
    - Schody.
    - Brawo, Sherlocku. – Zachichotała Katasha.
    - Nadal się zastanawiam. Kogo mamy uwolnić?
    Katasha wzruszyła ramionami, ale Pacuszek nie mógł tego zauważyć w mrokach, które panowały wokół ich ciał.
    - Jakąś kobietę – burknęła po chwili ciszy. – Czy to ważne?
    Przystanął, a zaraz za nim ona. – Żartujesz sobie? Czy ty… - Nie dokończył, bo położyła mu palec na ustach.
    - Słuchaj – zakomenderowała. Z piętra, do którego się nieubłagalnie zbliżali dochodziły odgłosy stąpania. – Jakby słoń… Albo kilka słoni.
    - Nie dziwi cię to, że tu nikogo nie ma? – zapytał Pacuszek, stawiając stopę na podłodze wyznaczającą koniec schodów.
    W tym samym momencie ogromna dłoń zacisnęła się na jego szyi, przyciągnęła do siebie i miotnęła nim o ścianę na przeciwległym od Katashy końcu.
    - Co do… - szepnęła i odskoczyła przeskakując nad zwalającą się dokładnie w miejscu, gdzie przed chwilą stała zaciśniętą pięścią wielkości beczki.
    Wyostrzyła zmysły na tyle, na ile było to możliwe w kompletnej ciemności. Zrozumiała, że jest w wielkim pomieszczeniu, rozciągającym się prawdopodobnie na szerokość całego budynku. Była w stanie dostrzec jedynie lekki zarys poruszającej postaci. Na tyle jednak wyraźnie, żeby móc wykonać kolejny unik, gdy nieprzyjaciel ruszył na nią niczym taran. Wykorzystując moment zamieszania pobiegła przed siebie, trzymając się ściany i po omacku szukając Pacuszka. W końcu natrafiła na jego ciało i chlasnęła go z dłoni po policzku. Momentalnie przebudził się i wytrzeszczył oczy, które w tym momencie zaiskrzyły złotawo. Katasha czym prędzej uchyliła się i ustąpiła miejsca zrywającemu się z podłogi Pacuszkowi. Jego dłonie po raz kolejny rozżarzyły się i stały się gorącym źródłem światła. Ruszył on przed siebie, stawiając kroki coraz szybciej, aż w końcu przerodził się jego marsz w bieg, a zgięte w łokciach ramiona i otwarte dłonie przeobraziły się w przemieszczającą się po pomieszczeniu lampę, która świeciła na wszystkie strony rozmemłanym blaskiem. Dziewczyna także nie traciła czasu, zacisnęła dłoń na katanie, a w drugą ujęła tazer i próbowała trzymać się blisko swojego towarzysza. Po chwili znaleźli się naprzeciwko rozjuszonego olbrzyma – w lichym świetle dłoni Pacuszka wyglądał kuriozalnie. Roztapiał mrok, który spowijał się wokół jego całego ciała. Wysoki na trzy metry górował nad nimi, przytłaczając ich swoimi rozmiarami. Jego ogromna głowa ginęła w gąszczu skudlonych brunatnych włosów i równie długiej brody, która sięgała mu aż do pasa. Rozłożyste ramiona szykował do ataku, ale Katasha pisnęła dopiero gdy Pacuszek przeniósł światło niżej. Nogi przypominające ludzkie kończyły się u olbrzyma na wysokości kolan, a dalej przeistaczały w wijące się, bezgłośne węże, równie potężne co reszta ciała. Wykorzystywał je niczym zdeformowane stopy, jednak węże zdawały się być po części autonomiczne, toteż często nadawały własny kierunek chodu, sprzeczny z zamierzeniami głowy. Teraz jednak, na nieszczęście Katashy były zgodne ze sobą i runęły w jej kierunku. Wystrzeliła z tazera w kudłatą głowę, ale gigant tylko zarechotał, co spowodowało kolejną gęsią skórkę na ciele dziewczyny i nie ustawał w parciu naprzód. Natychmiast do niego dopadł Pacuszek, przystawiając ku nogom przeciwnika swoje rozgrzane złotym blaskiem dłonie. Potwór zawył dziko i wywinął fikołka, ciężko upadając na ziemię. Na tyle ciężko, że przebił się przez podłogę i poleciał w dół, na parter, a zdezorientowana Katasha zanim zrozumiała co się dzieje, także już leżała wśród sterty gruzu. Nieco zamroczony Pacuszek bezwiednie skoczył za nimi i wylądował na swoim oponencie.
Przywarł uściskiem do jego krtani i zaczął wykrzykiwać słowa, z których trudno było ułożyć jakiekolwiek zdanie. Leżący na wznak walił pięściami w podłogę, na tyle mocno, że każde kolejne uderzenie odznaczało się wyżłobieniem. Ostatecznie jego odnóże-wąż złapało za kurtkę Pacuszka i z impetem ściągnęło go na ziemię. Katasha, która w końcu oprzytomniała, zorientowała się, że jest przygnieciona kawałkiem sufitu. Z całych sił zaparła się i spróbowała go z siebie zepchnąć, ale nie ruszył się nawet o centymetr. Panicznie kręciła głową w prawo i w lewo, szukając wyjścia z tej sytuacji.
    Wtem gigant, który właśnie stanął na swoich wężowych splotach wydarł się wniebogłosy.
    - Ursusus! – I wolnym marszem zaczął przysuwać się ku dziewczynie. Ta też nagle jakby wbrew sobie odchyliła głowę do tyłu, tak bardzo, że poczuła niesamowity ból u podstawy czaszki. Jej usta rozwarły się i ze środka wytrysnęła zielona plazma, swobodnie opadając obok uziemionej. Po chwili uformowała się w jeden organizm i oblepiła nacierającego Ursususa, co spowolniło na chwilę jego ruchy. Równolegle, do Katashy podbiegł Pacuszek i pomógł się jej się wygramolić. Stanęli jak wryci, gdy ujrzeli, że ich niedoszły pogromca zasnął.
    - Co do… - wyjąkał, nie mogąc zrozumieć do końca co rozgrywa się przed jego oczami. Z giganta zeszła zielona plazma i przez chwilę kleks stał w miejscu, żeby w trakcie minuty przemienić się w zwykłego człowieka. Może tylko trochę zielonego na twarzy, odzianego w zielonkawy strój laboratoryjny. Palcem wskazującym poprawił okulary, które przylegały ściśle do jego chudego, podłużnego nosa. Miał krótkie, nastroszone blond włosy i zimny uśmiech. Wyciągnął dłoń do Katashy, ale widząc brak zdecydowania z jej strony, przesunął rękę w kierunku Pacuszka.
    - Plazmus. Profesor Plazmus, tak lubię o sobie mówić.
    - Czy to coś wyszło ze mnie? – Skrzywiła się Katasha.
    - Musisz mi wybaczyć, ale uznałem, że to najlepsza pora.
    - Poradzilibyśmy sobie – mruknął Pacuszek.
    - Czy to coś wyszło ze mnie? – Powtórzyła i skrzywiła się jeszcze bardziej, spluwając przy tym na ziemię.
    - Dostałem się do ciebie kilka godzin wcześniej, gdy potrąciłaś tego mężczyznę na ulicy. Musiałem do was jakoś dotrzeć.
    - Jesteś ohydny.
    - To chyba nie czas i miejsce, żeby o tym dyskutować. Ten tutaj zaraz może się przebudzić. Wyłączyłem chwilowo jego nerwy, ale nie jestem pewien na ile to wystarczy. Trickster was tu przysłał? Mnie też. O rany, ile ja się przeżyłem przez tego skurczysyna. Wybaczcie mój język, ale nie umiem o nim inaczej mówić! I pomyśleć, że kiedyś go podziwiałem, ja…
    - Poczekaj, poczekaj. Powoli. – Wszedł mu w słowo Pacuszek, tonując go przy okazji gestem.
    - Mieliście kogoś uwolnić, tak? Tak wam powiedział John? Nie ma jej tutaj.
    - To po co nas tutaj wysłał?
    - Nie wiem. Może chciał się was pozbyć. Może przetestować. Może…
    - Czemu nam pomogłeś? – Wtrąciła się Katasha, zabierając głos po raz pierwszy od kilku chwil. Nadal patrzyła z pewnym obrzydzeniem na Plazmusa.
    - Bo ty możecie pomóc mi. Jak wy, nic nie pamiętam.
    - Skąd wiesz, że…
    - Byłem jej w głowie. – Zachichotał pod nosem, a Katasha skrzyżowała dłonie na piersi i zmrużyła oczy. – Ale ubiegnę wasze pytania. Nie wiem nic więcej niż wy. Od kilku tygodni wypełniałem polecenia Trickstera, nie pamiętając czemu to robię i kim w ogóle jestem. Lub czym jestem… Ale w końcu coś zaczęło mi nie pasować. Udało mi się dowiedzieć, że jest więcej takich jak my.
    - Co przez to rozumiesz? – Uniósł brew Pacuszek.
    - Dziwne moce. Amnezja. Trickster i te jego polecenia. Tajemnice, tajemnice, tajemnice.
    - Nie jestem pewien czy powinniśmy go słuchać…
    Plazmus przeniósł wzrok na Katashę. – Odblokowałem cię. Ale jego jeszcze nie.
    - Co? O czym ty gadasz? – Odsunął się od niego.
    - Chyba rozumiem – rzekła dziewczyna, nie odrywając wzroku od Ursususa i trzymając w pogotowiu katanę. – Trickster nałożył nam jakąś blokadę. Albo podprogowy rozkaz, który zabronił nam się mu sprzeciwiać.
    - W pewnym sensie. Muszę teraz cię odblokować.
    - A ty? Czemu ty nie byłeś zablokowany?
    - Spójrz na mnie. – Plazmus nagle, w ciągu mgnienia oka kompletnie stracił swój człowieczy wygląd i stał się zieloną plazmą, wielkim trójwymiarowym kleksem. – Jakby miał zablokować coś takiego? Nawet on nie ma takiej mocy. – Dokończył gdy powrócił do człowieczej formy.
    - Nie mogę.
    - Rozumiem, nie możesz. – Plazmus podszedł i położył dłoń na ramieniu mężczyzny. Zanim ten drugi zdążył ją z siebie strzepnąć, Profesor posłał kawałek swojego ciała w głąb głowy Pacuszka, dostając się do jego mózgu. Trwało to ułamek sekundy, a Pacuszek poczuł przeszywające zimno, które rozlało się po jego całym ciele.
    - Lepiej?
    - Lepiej nie mówić… - wycharczał Pacuszek, oddychając ciężko. Oparł dłonie na kolanach. Katasha dźgnęła go w bok i kiedy odwrócił się w jej stronę, podała mu jego rękawice. Czym prędzej je naciągnął.
    - On już pewnie wie. Musimy się schować.
    - Zaraz… musisz nam odpowiedzieć na wiele pytań.
    - Cholera, nie ma na to czasu. Trickster pewnie nas już szuka. Może wyśle kolejnych takich jak my. Musimy jechać, czym prędzej. Zresztą tylko spójrzcie na tego tu. Trickster ma pewnie takich na pęczki.
    - Kim on właściwie jest? Wygląda tak spokojnie, gdy śpi… - Katasha przechyliła głowę na bok i uśmiechnęła się delikatnie.
    - To gigant, jak mniemam. Nie taki zwykły. – Plazmus potarł dłonią podbródek. – Gigant z mitologii greckiej. To oni mieli wężowe sploty zamiast nóg i takie kudłate mordy.
    - A my? Kim my jesteśmy?
    - Porozmawiamy o tym w bezpieczniejszym miejscu. Zresztą chyba musicie się trochę domyślać. – Mrugnął do Katashy, a ta wystawiła język w jego kierunku.   
   
    Kot przeciągnął się, po czym zeskoczył z parapetu. Spokojnymi, trochę zawadiackimi, jak to kocie, ruchami ruszył przez pokój do drzwi. Gdy do nich się zbliżył, wyprężył się i przekręcił klamkę. Drzwi otworzyły się z cichym jękiem. Sfinks wślizgnął się do ciemnego pokoju, w którym świecił się LEDowy ekran. Czarny wykrzyknik na białym tle kręcił się bez opamiętania. Kot podreptał w jego kierunku i łapką pacnął ekran. Teraz na monitorze wyświetlił się znajoma wizualizacja głosu, która zaczęła drgać.
    - Witaj, Currant. Obawiam się, że ktoś otworzył złotą klatkę i nasze ptaszki wyfrunęły.
    - Czyli wszystko idzie zgodnie z planem – odparł kot.

Ostatnio edytowany przez Crawler (2013-09-05 21:03:18)


Pewne rzeczy skazane są na zagładę i zapomnienie ze względu na samą swą wyjątkowość; niepowtarzalność należy do definicji cudu. Natomiast to, co pospolite, trwa wiecznie.

Offline

 

#2 2013-09-05 20:54:11

 Kawka

Użytkownik

Skąd: Chrzanów
Zarejestrowany: 2013-06-18
Posty: 184
Punktów :   

Re: (Not So) Trivial Story

To opowiadanie zdecydowanie zasługuje na osobny wątek :) Akcja przyśpiesza, wchodzą nowe postacie i wyczuwam jakąś intrygę.
Przyczepię się tylko do tego fragmentu "a zdezorientowana Katasha zanim zorientowała się co się dzieje" bo zamiast "zorientowała się" można było napisać "zrozumiała", bo to trochę takie masło maślane.


"Suckin' at something is the first step in being sort good at something" -Jake

Offline

 

#3 2013-09-05 21:02:38

 Crawler

Użytkownik

status crawler@jabster.pl
Zarejestrowany: 2013-08-19
Posty: 186
Punktów :   

Re: (Not So) Trivial Story

Dzięki, poprawię to. Piszę bez żadnej redakcji zwisającej nad moją głową, więc takie kwiatki mają prawo się zdarzyć niestety.


Pewne rzeczy skazane są na zagładę i zapomnienie ze względu na samą swą wyjątkowość; niepowtarzalność należy do definicji cudu. Natomiast to, co pospolite, trwa wiecznie.

Offline

 

#4 2013-09-08 19:55:13

 Crawler

Użytkownik

status crawler@jabster.pl
Zarejestrowany: 2013-08-19
Posty: 186
Punktów :   

Re: (Not So) Trivial Story

Dlatego nie chciałem zakładać osobnego tematu - kontynuacji raczej nie będzie. To jest, prawdopodobnie będzie, ale ze zmienionymi imionami i nie będę jej umieszczał na tym forum. :)


Pewne rzeczy skazane są na zagładę i zapomnienie ze względu na samą swą wyjątkowość; niepowtarzalność należy do definicji cudu. Natomiast to, co pospolite, trwa wiecznie.

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.mse.pun.pl www.dominiumcienia.pun.pl www.pggdamibm.pun.pl www.meskiwzrokwdamskikrok.pun.pl www.bucktick.pun.pl